8.23.2006

Rallarvegen



Rallarvegen czyli : "...the coolest guy on the whole route !".
  O tej trasie słyszałem od dawna - miniatura Norwegii, raj dla "górali", dzika przyroda na starym kolejowym szlaku. Rowery poziome docierają na ten szlak rzadko, a na pewno podczepiony do niego Extrawheel wzbudza sensację. Po przejrzeniu wielu zdjęć, przeczytaniu opisów i zapoznaniem się z możliwymi warunkami na trasie pod koniec lipca, stwierdziłem że ani śnieg ani kamieniste drogi mnie nie zniechęcą. Jadę.








    


Wyprawę zacząłem w Haugastol - dojechałem tam samochodem z Kopenhagi gdzie mieszkam. To nie do wiary, ale cały zestaw zmieścił się w starej Fieście tylko po złożeniu tylnich siedzeń. Przygotowanie roweru i załadunek bagażu to przy pewnej wprawie 20 min... i w drogę! Powoli najpierw do schroniska po mapę (naprawdę warto wydać te 75 koron - jest bardzo dokładna i co ważne pokazuje gdzie można bezproblemowo obozować). Oczywiście wychodząc trafiłem na tłumek robiący zdjęcia i zadający typowe pytania: "Trudno się nauczyć czymś takim jeździć?" czy "To chyba pojazd na szosę, co?" - Średnio trudno i zaraz wam pokażę że nie tylko na szosę! :) Wyruszyłem. Dość późno, bo pod wieczór. Zgodnie z opisem w przewodniku: "gently uphill" i było pod górę. W miarę trasy bardziej i bardziej.









Trudne są też przejazdy w przepustach bo droga nie mogąc się zdecydować raz z jednej raz z drugiej strony torów. Na jednym takim (ostro w dół, szykana prawo-lewo pod wiaduktem) wpadam w gęsty żwir i ląduję z całym majdanem na kamieniach. Na szczęście ziemia blisko no i za szybko tez nie było, nie mówiąc o tym że podparły mnie bagaże na przyczepce. A but z zatrzaskowego pedału to chyba w panice wyrwałem - ale bez strat. Później wiele razy słyszałem jak na luźnych kamienistych osypiskach szoruje po kamieniach sakwami czy workami bagażowymi, raz nawet nóżką czy przerzutką...ale wszyscy cali i zdrowi. No i ostrożnie jadę - tak dziwnie bo mijają mnie z przeciwka osobnicy na w pełni amortyzowanych górskich maszynach, niewielu jest spakowanych na kilka noclegów, większość tylko ma małą sakwę z niezbędnikiem. Aha - warto dosłownie potraktować zalecenia - TRZEBA mieć i łatki i dętkę i oponę na zapas..








Widoki coraz wspanialsze, spotykam po drodze sporo rowerzystów większość już zjeżdża z powrotem, większość prezentuje klasycznego 'wielorybka' ew. tzw. 'opad szczęki', ale macham wszystkim przyjaźnie (nie tylko nogami)i pozdrawiam.. oj zdaję się że będę na wielu zdjęciach...Najbardziej daje się we znaki nie tyle nachylenie drogi co miałki żwir. Mam ciężko załadowany 'ogonek' i tylne koło często jest na granicy przyczepności wyrzucając w stronę przyczepki tumany pyłu i kamieni.








Zestaw mój mimo gróźb przewodnika spisuje się znakomicie, wkrótce zarządzam odpoczynek który wraz z zachodem słońca przeradza się w obozowisko. W tle dźwiękowym mam szumiący strumień i widok na lodowiec w tym wizualnym. Kąpiel w strumieniu (spodziewałem się płynnego lodu ale nie było źle..), szybka kolacja i spać. Aha, komary do wytrzymania, niestety typu 'stealth'. Rower z rana robi za stojak i wieszak na ubrania, a ja po śniadaniu i złożeniu obozu ruszam dalej.










Docieram do Finse na wysokość 1222,2 npm. Bogactwo turystów pozwala spokojnie zostawić rower pośród kręgu ciekawskich i mały spacer po stacji. Jest tu tylko sklep, schronisko, restauracja, kasa z biletami, toaleta i mini muzeum kolei.










Z drugiej strony zaś przepiękny widok na krystaliczne jezioro z panoramą gór. Spory ruch na stacji, a za budynek nikt nie zajrzy.. Może zaglądają jak nie przyjeżdża wariat na leżaku na kółkach z ogonkiem? No nic.. teraz czeka mnie podjazd pod Fagernut - najwyższy punkt na trasie.








Po wczorajszej rozgrzewce zaczyna się prawdziwy podjazd. I znów choć przełożenia nie brakuje, miałki żwir zmusza mnie do mozolnego wpychania zestawu pod górę na piechotę, na szczęście tylko na krótkich odcinkach. Pocieszam się, że nawet ci górale na góralach obok też pchają, sapiemy wspólnie no i głównie ja opowiadam co to za pojazd tu przytargałem. Z lewej cały czas urwisko bez barierki, szlak wije się wśród skał i małych wodospadów. Co jakiś czas droga - coraz węższa i stroma - przecina łachy śniegu...i wreszcie jest! 





Najwyższy punkt trasy 1343m npm - oczywiście zdjęcie i znów miła pogawędka z kolejnym Norwegiem - potem ruszam i odtąd już raczej w dół..


Krótka przerwa na zdjęcie : szczytowe, zwykłe, i profesjonalne ;)










...lepiej się nie rozpędzać bo można znaleźć się w dole za szybko i do tego na skróty, a zresztą szkoda pięknych widoków. 




Szlak znów przypomina o obecności torów w postaci pół-tunelu nad głową - tylko słychać szum pociągu gdzieś na skalnej półce na górze. Zjazd robi się niebezpieczny z uwagi na wielkie głazy i nachylenie.






Robię postój obok przepięknych wodospadów na lunch, w którym dominuje mój ulubiony kozi ciemny norweski ser o smaku toffi. Woda tu zimna, widać prosto z lodowca.



Mam szczęście gdyż na poziomym rowerze można dreptać z góry nie zsiadając z niego, musi to komicznie wyglądać, ale za to bezpiecznie 'schodzę' kamienistymi ścieżkami dla trolli ściskając kurczowo manetki hamulca. Chwilami rozważam w myślach konstrukcję hamulca najazdowego dla przyczepki, która wyraźnie stara się mi pomóc zejść nieco za bojowo..














Widoki dookoła coraz bardziej nieziemskie. To Klevagjelet Raving czyli półka skalna biegnąca wprost nad kipielą rzeki i otoczona wodospadami. Znów powoli 'zszedłem' tą trasą. 










Po drodze zabawny epizod: Widzę mozolnie gramoląca się pod górę parę na wspaniałych firmowych rowerach. Obwieszeni firmowymi sakwami 'pod kolor', firmowe ciuchy. Chłopak na mój widok zeskakuje z roweru, a jego dziewczyna usiłuje złapać oddech. Gadamy trochę o warunkach, trochę o rowerach, pogodzie. Po chwili żegnamy się życząc sobie dobrej drogi, a chłopak na koniec do mnie wypala: "Damn it! I thought I will be the coolest guy on the whole route!!!" /cholera, myślałem, że to ja będę najbardziej cool gościem na całej trasie!
A ja ze śmiechu nawet zapomniałem wziąć do nich jakiś kontakt..












Cały czas wzdłuż wodospadów i urwisk droga prowadzi do sporego jeziorka. W końcu dogania mnie lekki deszczyk, na szczęście przelotny.







Wśród głazów i tuż obok kolei docieram do skrzyżowania Myrdal - Flaam. Do pierwszego jest pionowe podejście do drugiego zjazd 22 serpentynami ostro w dół. Zgrzytając blokami spd na kamieniach wprowadzam rower pod stację Myrdal. Znajduje tu wspaniałe miejsce na obóz wśród całej gromady gościnnych Francuzów, którzy rozbili tu z tuzin namiotów. Spędzamy razem fajny wieczór, gdzie odnawiam w pamięci swoją nikłą znajomość tego języka.









Nazajutrz postanawiam się udać na pieszą wyprawę w dół w kierunku Flaam. Zjazd nie ma większego sensu gdyż i tak musiałbym 'zejść' drepcząc piechotą- nie na darmo ćwiczyli tu kiedyś downhill'owcy, podjazd wyglądał by podobnie tylko wolniej. Zabezpieczyłem rower z przyczepką na stacji i poszedłem na dół.Na dole kolejne wodospady, w tym mój prywatny bo zszedłem ze szlaku i go odnalazłem. Dzika przyroda i mnóstwo przepysznych jagód.











Po powrocie do Myrdal powróciłem do Haugastol kolejka (co ciekawe bilet na rower jest droższy niż pasażerski - razem jakieś 270NOK) podziwiając znane już krajobrazy. 




Zastałem oczywiście nie niepokojony przez nikogo samochód no i mogłem nalepić sobie naklejkę. 





Przejechałem przecież górską trasę pieszo-rowerową Rallarvegen! 
Jedno jest pewne - takiego pociągu drogowego nie widział wcześniej na tej trasie jeszcze nikt!

Pokaż Rallarvegen na większej mapie



Bryxon - Kopenhaga 23.08.2006