Żonka robiła za pojazd bagażowy, ja tymczasem zaopatrzylem sie w pojazd wyścigowy z wypożyczalni;)
Tak przywiozłem tę maszynę po drodze z pracy:
Dałem też do wypróbowania:
A więc z samego rana zapakowaliśmy się w pociąg aby odbić się jak najdalej od miasta co oznaczało zapakowanie rowerów w kolejkę podmiejską S do Høje Tåstrup i start już na przedmieściach.
Pięć kół, a zajmujemy tylko dwa miejsca (sposób działa tylko na pierwszym stanowisku w rowerowym wagonie)
Po wypakowaniu się jechaliśmy sobie przez piękne pagórkowate tereny:
Czasem oznaczało to studiowanie mapki aby zorientować sie w labiryncie wiosek wzdłuż Roskilde Fjord:
Powolutku zdobywaliśmy kilometry, pogoda straszyła ale głównie popychał nas dzielnie wiatr.
Przerwa na papu i leżakowanie:
Potem okazało się, że tradycyjnie nieco błądzimy po bezdrożach - mój rowerek okazał się tu dość ciężki w prowadzeniu w takim terenie i wytrzęsło mną porządnie.Pod wieczór dojechaliśmy do celu gdzie czekało na nas fajne miasteczko oraz zarezerwowana chatka kempingowa.
Nasza chatka:
Żonka znalazła kotki:
Oboje obfotografowaliśmy rzekę wzdłuż i wszerz:
I znaleźliśmy niespodzianki w sklepie z pełnym asortymentem kiczu:
Rankiem na kempingu pełne słoneczko i ochota do jazdy:
Drobny postój w celu uzupełnienia paliwa (kawa i ciacho)
Lokalne górki Tibirke Bakke:
Nawet udało się nam wdrapać na maksimum lokalne i rozejrzeć dookoła.
I dalej w drogę do morza.
W lesie w Tidsvildeleje znaleźliśmy nie lada atrakcję.
Było pięknie!
Plażowanie..
Panorama plaży w Tidsvildeleje.
Wróciliśmy przez Helsinge (gdzie upolowaliśmy coś w rodzaju obiadu) i Hillerød gdzie dobiliśmy do końcowego innej linii kolejki podmiejskiej.